Prognozy na czwartek pozbawiały jakichkolwiek złudzeń. Pokładanie nadziei w łaskawości pogody wydawało się najwyższym stopniem naiwności. Kiedy jednak rano po raz pierwszy wyjrzałam przez okno, a potem jeszcze raz i kolejny, pomyślałam, że raz dwa trzeba zmodyfikować plan i ruszać na trekking póki słońce świeci. Zwarta grupa zameldowała się niemal natychmiast i potwierdziła, że to jest bardzo dobry pomysł i również za trekkingiem się opowiada.
Tak oto ruszyłyśmy najbliższym biforkowym szlakiem na Castellone... Niby banalnie, ale jednak banalnie nie było, bo światło, a co za tym idzie również kolory, przed popołudniową zawieruchą nasyciły się tak bardzo, jakby ktoś nałożył na nie sztuczny filtr, jakby do przesady podkręcił kontrast i saturację. Wściekła zieleń Apeninów, rozbuchane kwiatami łąki i upstrzone obłokami lazurowe niebo...
Pierwsza kropla deszczu spadła dokładnie w chwili, kiedy już po trekkingu dochodziłyśmy do baru na zasłużone aperitivo, jednak dopiero dłuższą chwilę potem przyszła ulewa z gradobiciem. Nas jednak mało już to obchodziło, bo zaległyśmy w ciepłej i - jak się okazuje - chwytającej za serce Kuchni w Domu z Kamienia i kucharzyłyśmy do późnego wieczora. A jeśli kucharzyłyśmy to oczywiście potem zajadałyśmy do nieprzyzwoitości. Było risotto z grzybami, scaloppine w pomarańczach i tymianku, sbriciolata i panna cotta z jeżynami. Było wino, był śmiech, były nawet ambitne rozmowy o sztuce, bo na część kolacji, nim wyruszył w kolejną długą podróż, dosiadł się do nas Mikołaj.
A dziś czeka nas kolejna porcja wrażeń - tym razem wrażeń z zupełnie innej bajki... Prognozy tym razem zapewniają, że słońca dziś nie zabraknie. To dobrze! To znaczy, że nie musimy dziś odprawiać czarów czarownic, zamiast tego będziemy podziwiać, zajadać pyszności i "gwiazdorzyć" w wyjątkowym miejscu na ziemi.
Pięknego dnia!